Gdyby tytuł najnowszego filmu Magdaleny Piekorz miał rzeczywiście oddawać poziom relacji głównych bohaterek, nazywałby się Związania (choć mógłby się wtedy kojarzyć z filmami BDSM w stylu starego Almodóvara, a to niezupełnie właściwy trop). Napisać, że ukazane w nim matka (Wiśniewska) i córka (Orleańska) są ze sobą blisko jest podobnym niedopowiedzeniem, jak porównanie rozmachu nowojorskiego Manhattanu do wybrzeża Gdyni, w której odbyła się jego światowa premiera.
w Katowicach, z którymi reżyserka i współautor scenariusza, Wojciech Kuczok, są związani prywatnie.
Od dwudziestu lat (czyli od ostatnich filmów Kazimierza Kutza) jest to nieszczególnie filmowe miasto, zresztą tylko ci bardziej spostrzegawczy i zorientowani w jego topografii zwrócą na nie uwagę, bo poszlaki można policzyć
na palcach jednej ręki. Dla lokalnych śląskich patriotów
i zagorzałych kibiców gieksy jest to z pewnością fakt niezadowalający, ale patrząc obiektywniej – zaleta filmu, bo brak tutaj i teraz nadaje historii bardziej uniwersalny charakter. Podobnie dzięki audiowizualnej wrażliwości i intymności kadrów Koszałki można odnieść wrażenie, jak gdyby bohaterów nie oglądało się na ekranie, a zerkało na nich zza zasłony czy przez dziurkę od klucza.
Przedstawione w Zbliżeniach kobiety tworzą zupełnie niezdrową relację i, o ile w kultowych Pręgach stosunki ojca
i syna były naznaczone przemocą fizyczną, tutaj związek matki z córką polega na wzajemnym uzależnieniu. Postać matki, histeryczki odpalającej cienkiego mentola od poprzedniego cienkiego mentola jest znacznie bardziej wiarygodna, niż chociażby zbudowana na tych samych środkach wyrazu Elektra Anny Dymnej w Orestei Klaty. Wbrew pozorom postać Ewy Wiśniewskiej to jednak silna kobieta, na pewno bardziej niż grana przez Orleańską córka – jest apodyktyczna, chociaż paradoksalnie w raczej bierny sposób, ale i tak znacznie mniej zależna
od bezwarunkowo jej oddanej Marty. Chyba najbardziej trafne określenie postaci Orleańskiej, jakie przychodzi do głowy w czasie seansu, to mimoza – Marta to osoba bardzo wrażliwa i delikatna, wręcz krucha (trudno uwierzyć, że Małgorzata Kożuchowska miała jakiekolwiek szanse, ubiegając się o tę rolę). Tło – niestety, po raz kolejny tylko tło, co oglądając aktora wydaje się kompletnie niezrozumiałe – dla niemal masochistycznej relacji czterdziestoletniej rzeźbiarki i jej matki, stanowi postać zagranego przez Łukasza Simlata męża tej pierwszej. Mężczyzna postawił sobie za cel przerwać chory łańcuch zależności żony i teściowej. Baczniejszy obserwator dość szybko zda sobie sprawę, że jego starania są zupełnie bezsensowne, a wydarzenie wieńczące akcję jest – co zabrzmi może nieco brutalnie – jedynym sensownym wyjściem z sytuacji. Ta psychologiczna przewidywalność jest sporą, ale chyba jedyną wadą tego cichego, nakręconego bez rozmachu, ale z klasą filmu i wielka szkoda, że jury gdyńskiego festiwalu nie postanowiło go docenić choćby jakąś pomniejszą nagrodą.
Weronika Fryben
źródło: filmoznawcy.pl
Dziękuję za opublikowanie mojego tekstu.
Pozdrawiam,
WF
Brawo Weronika!