A miała być aktorką
MAGDALENA PIEKORZ była jeszcze studentką (reżyseria na Wydziale Radia i Telewizji Uniwersytetu Śląskiego), gdy jej film dokumentalny „Dziewczyny z Szymanowa” wywołał zachwyt krytyków i oburzenie niektórych hierarchów kościelnych. Opowiedziała o żeńskiej szkole prowadzonej przez zakonnice. Podobno naciskano na nią, żeby dokonała zmian w scenariuszu, ale się nie zgodziła. Pochodzi z Sosnowca i początkowo chciała zostać aktorką, ale dzięki oblanemu egzaminowi wstępnemu stanęła po drugiej stronie kamery. Jej debiut fabularny – „Pręgi” – oparty na prozie Wojciecha Kuczoka zdobył główną nagrodę na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni i był polskim kandydatem do Oscara w 2005 roku. Sukcesem okazał się też Jej debiut w teatrze – w 2006 roku dla Teatru Telewizji wyreżyserowała „Techniki negocjacyjne”, historię młodej pani psycholog zatrudnionej w więzieniu, która uwikłała się w trudny związek ze znacznie od siebie starszym, żonatym mężczyzną.
Magdalena Piekorz: Głównie myślałam o następnych filmach fabularnych, ale starałam się też robić inne rzeczy. Reżyserowałam w teatrze, który bardzo łaskawie przyjął mnie w swoje progi. Spektakl „Hotel Nowy Świat”, zrealizowany w Bielsku-Białej, pokazywaliśmy kilka tygodni temu w Turynie, gdzie został bardzo dobrze odebrany. Wyreżyserowałam też koncert poświęcony twórczości Ewy Demarczyk
w Opolu. Właśnie skończyłam film dokumentalny „Widok Krakowa”, w którym wybitny poeta Adam Zagajewski opowiada o swoim mieście. Film jest częścią powstającego w różnych krajach cyklu o miejscach związanych z literaturą. Swoją premierę będzie miał w maju podczas Festiwalu Czesława Miłosza. Pracuję również nad filmem fabularnym o Józefie Chełmońskim.
Najważniejsze jednak, że wraz z Wojtkiem Kuczokiem stworzyliśmy scenariusz filmu „Zbliżenia”. Zdjęcia mają się rozpocząć w lecie tego roku. To będzie kolejny dramat psychologiczny, czyli gatunek mi najbliższy. Nie mogę się doczekać wejścia na plan. Po tych kilku latach bardzo tęsknię za tworzeniem filmowego świata.
Dlaczego ta tęsknota jest taka silna?
– Chyba dlatego, że kino jest dla mnie taką przestrzenią, w której mo gę zbliżyć się najbardziej do drugie go człowieka. Tematy, które poru szam, są przecież związane z ludzką duszą, komplikacjami i zakrętami, w które obfituje życie. W kinie może my to pokazać w sposób dosłowny i niedopowiedziany, wyraziście i sub telnie. Staram się budować wiarygod ne portrety psychologiczne, nie opo wiadając o złu, a raczej o międzyludz kich relacjach. Bohaterowie moich filmów często podejmują błędne de cyzje, ale dopiero czas daje im moż liwość ocenienia swoich wyborów. Staram się wczuć w ich sytuację, w pewnym sensie staję się nimi na czas pisania scenariusza i pracy na planie. Jestem z tym światem całko wicie zespolona. Chcę też, aby widz wszedł głęboko w naszą historię, dla tego często stosuję długie ujęcia, któ re dają aktorom czas na rozwinięcie roli. Przecież nie zawsze o atrakcyj ności opowiadanej historii decyduje liczba cięć i zmian punku widzenia. Chcę pokazywać w sposób maksy malnie naturalny, jak przebiega w po staciach proces myślowy.
I takie będą „Zbliżenia”?
– Mam wrażenie, że każdy mój film w gruncie rzeczy opowiada o miłości. Nie jestem tu oryginalna, jest ona te matem wielu filmów, bo stoi u pod staw wszelkich międzyludzkich rela cji. „Zbliżenia” opowiadają o trudnym związku matki z dorosłą córką.
W „Pręgach” i „Senności” zagrały gwiazdy: Kożuchowska, Żebrowski, Frycz, Orleańska, jednak oglądając te filmy, ma się wrażenie, że popularność nie ma tu żadnego znaczenia.
i zaskakujące…
– Aktorzy bardzo dużo mi dają, są
w pracy moimi najważniejszymi par
tnerami. To jest rodzaj sprzężenia
zwrotnego. Rysuję pewną sytuację
a oni przepuszczają ją przez swoją
wrażliwość i gdzieś się spotykamy.
Je
śli energia płynie w dobrą stronę, to
wynikiem może być ciekawy, nieoczy
wisty portret psychologiczny, taki, któ
ry wychodzi poza schemat i stereotyp.
Za nami są już castingi do filmu „Zbliżenia”. Główną rolę kobiecą powierzyłam Joannie Orleańskiej. Na zdjęciach próbnych dotknęła tego, o co mi chodzi w interpretacji postaci. Jej męża zagra Łukasz Simlat. Wydaje mi się jednym z ciekawszych aktorów swojego pokolenia i czuję, że zaproponuje coś ciekawego. Rolę matki zgodziła się zagrać jedna z najwybitniejszych polskich aktorek, ale póki trwają rozmowy, obowiązuje mnie tajemnica i nie mogę zdradzić, kto nią jest.
Mówisz o aktorskich propozycjach, o otwartości,
a jednak uchodzisz za reżyserkę niezwykle upartą…
– Jestem uparta, ale wolę nazywać to konsekwencją. Staram się dokładnie określić, o czym w filmie opowiadam. Są pomysły wychodzące od ekipy, które mieszczą się w mojej koncepcji przedstawianego świata czy bohatera, a są takie, które zupełnie się z nią nie zgadzają. Trzeba pamiętać, że chodzi tu o pewną spójność, która sprawia, że film jest czytelny. Eliminuję pomysły, które nie prowadzą nas do tego celu.
Pewną otwartość muszę jednak zachować, bo na planie zdjęciowym zdarzają się cuda. Pamiętam ten moment, kiedy kręciliśmy „Pręgi”. Tania, dziewczyna Wojtka, zapytała: „Co robią te gwoździe na parapecie?” Chodziło o spokojną odpowiedź, że mają odstraszać gołębie. Tymczasem grający tę rolę Michał Żebrowski wpadł w szał i zaczął krzyczeć. Początkowo wydawało mi się, że to za dużo, ale potem pomyślałam, że skoro on powiela złe zachowania swojego ojca, a nawet idzie w nich jeszcze dalej, to ta scena pokazuje, jak się tę niebezpieczną granicę przekracza. Gdybym się na to nie zgodziła, w filmie bardzo by tej sceny brakowało.
Do tej pory kręciłaś filmy na podstawie scenariuszy napisanych przez Wojciecha Kuczoka. Tym razem scenariusz pisaliście wspólnie. Iskrzyło?
– Było fantastycznie. Pojechaliśmy do Domu Pracy Twórczej w Radziejowicach, bo chcieliśmy się odciąć od świata, zamknąć się w ciszy i spokoju.
W momencie, kiedy tam dojechaliśmy, rozchorowałam się na grypę, a Wojtka dopadło następnego dnia leżeliśmy więc w jednym pokoju, w dwóch łóżkach,
z laptopami na kolanach, obłożeni stosami chusteczek, lekarstw i w takiej gorączce pisaliśmy.
i wrażeń. Często było tak, że rano mieliśmy zupełnie inne koncepcje danej sceny, a po paru godzinach okazywało się, że całkowicie się zgadzamy. Cieszę się, że Wojtek wpuścił mnie do swojego świata.
Tak bardzo się przecież różnimy. On jest sceptykiem
i zawsze trochę bardziej poważnie, a nawet pesymistycznie myśli o rozwiązaniach pewnych sytuacji, ja zaś ciągnę je w pozytywna stronę. Wojtek do bohaterów podchodzi z dystansem, a ja chcę emocji. On myśli literaturą, a ja filmem. Nasze punkty widzenia się zderzyły i powstała jakość, która chyba dobrze zrobiła scenariuszowi.
Niezwykle ważna jest też ekipa, z którą pracujesz od lat – operator Marcin Koszałka, scenografowie Katarzyna Sobańska i Marcel Sławiński…
– Jest taka teoria, że dobrze jest
zmieniać ekipę, bo w filmie może się
dzięki temu pojawić nowajakość. Ale
jeśli wszyscy wciąż rozwijamy się w in
nych miejscach, to po paru latach spo
tykamy się z nowym bagażem do
świadczeń, które wnosimy do filmu.
To jest wspaniałe. Poza tym wiem już,
że na planie możemy stać się jednym
organizmem, który równo oddycha
i tworzy coś, co u widza może spowo
dować mocne bicie serca.
W jakiej scenerii rozegra się ta historia z filmu „Zbliżenia”?
– Chcę ten film nakręcić w Kato
wicach i czuję, że to się uda, bo mia
sto podeszło bardzo przychylnie do
tego pomysłu. Pomyślałam sobie, że do tej pory Śląsk pokazywany na ekranie był często zapyziały
i ponury. Tymczasem on się w szybkim tempie przeobraża. Szkoda z tego nie skorzystać. Jest dużo ciekawej architektury i zieleni. Myślę, że najwyższy czas, aby Katowice zaczęły być odbierane jako miejsce interesujące i przyciągające. Stawiam sobie za punkt honoru, aby pokazać, że tak właśnie jest.
Już trzeci raz mierzysz się z trudną tematyką psychologiczną. Czy twoje filmy zmieniają ciebie samą?
– Każdy film jest z pewnością próbą odpowiedzi na pytanie, kim jestem. Mogę dziś powiedzieć,
że coraz lepiej wiem, co mi w życiu przeszkadza
i jakie postawy mnie odstraszają. Czuję, w których miejscach świat jest dla mnie niebezpieczny
i w jakie rejony nie chciałabym się zapuszczać. Bardziej cenię sobie samotność. Nie mam potrzeby oglądania dziesiątek filmów i przedstawień. Wolę jedno, ale takie, które można przeżyć i przetrawić.
Nie muszę bywać ciągle i wszędzie, większe znaczenie ma dla mnie mądra rozmowa w małym gronie. Staję się osobą kameralną. Po prostu zbliżam się do siebie.
Z Magdaleną Piekorz rozmawiała Ewa Niewiadomska.
Autorka wywiadu jest dziennikarką Radia Katowice.
Wywiad ukazał się nakładem Gazety Wyborczej
